„Killing Them Softly” nie ma w
sobie ani grama subtelności. Film Andrew Dominika dokonuje
bezlitosnej egzekucji na czarnym kryminale. Wizja nowozelandzkiego
reżysera wulgaryzuje wszystkie potencjalne zalety wykorzystywanej
konwencji. W „Killing...” sarkastyczny humor ustępuje miejsca
prostackim żarcikom a subtelna krytyka społeczna zostaje zastąpiona
przez nachalne odniesienia do prezydentury Obamy. W nużącym filmie
Dominika momenty ekranowej apatii chwilami udaje się przełamać za
sprawą zgrabnych chwytów stylistycznych. Pod tym względem
szczególnie dobre wrażenie robi sekwencja narkotycznej sesji w
rytm piosenki Lou Reeda a także pieczołowicie skomponowane sceny
ekranowej przemocy. Mimo wyraźnie deklarowanych aspiracji reżyserowi
i tak nie udaje się jednak osiągnąć formalnej wirtuozerii
Quentina Tarantino. W swoim zapale do odkrywania politycznej
Ameryki Dominik znacznie bardziej przypomina George'a Clooneya z
okresu rozczulająco naiwnych „Id marcowych”.
Hm... muszę przyznać, że początkowe słowa zabrzmiały dla mnie nawet jak zachęta. Przyznaję, że nie widziałem jeszcze filmu, ale słowa otwierające recenzje - o wulgaryzacji i prostackich żartach może dobrze oddaje biznes w rzeczywistości gloryfikowany i idealizowany przez kino
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zawsze warto wybrać się i wyrobić własną opinię :). Być może zamysł reżysera był właśnie taki jak piszesz, choć ja odniosłem wrażenie, że Dominik próbuje jednak bawić się fabułą i cieszyć nas dialogami jak Tarantino. Za pójściem tropem "tarantinowskim" przemawiałaby także konsekwentna estetyzacja scen przemocy i łamania prawa (sekwencja narkotycznej sesji wydaje mi się wyraźnie zainspirowana sceną z Vincentem zażywającym heroinę w "Pulp Fiction").
OdpowiedzUsuń