Wbrew wielu obawom, powrót do Śródziemia nie wywołuje
irytującego uczucia déjà vu. Peter Jackson nie próbuje ścigać się z samym sobą
i dorównywać spektakularności „Władcy pierścieni”. „Hobbit: niezwykła podróż” odwołuje się
do innego rejestru emocji. Nowy film Jacksona przypomina barwną anegdotę przytaczaną
przez dawno niewidzianych przyjaciół. Widoczna w „Niezwykłej podróży” radość
opowiadania historii wzmacnia skojarzenia z klasyczną baśnią. Po przyjęciu tej
perspektywy na pierwszy plan filmu wysuwa się przemiana Bilba Bagginsa, który ze
zwyczajnego tchórza przeistacza się w świadomego własnej wartości mężczyznę. W ujęciu
Jacksona postać głównego bohatera zyskuje rys chaplinowski. Walczący z
przeciwnościami losu i słabościami własnego charakteru Bilbo w tej samej chwili
bywa zarówno śmieszny, jak i godny najwyższego podziwu. Perypetie Bagginsa i
spółki przez cały czas wymykają się pułapkom jednoznaczności. „Niezwykła podróż”
potrafi być jednocześnie pełnym suspensu filmem przygodowym i rubaszną komedią.
W tej sytuacji można wybaczyć twórcom nawet to, że niektóre sentencje Gandalfa
sprawiają wrażenie podszepniętych mu przez Janusza Leona Wiśniewskiego. Obecna u
Jacksona ckliwość bywa zresztą przełamywana przez znacznie mroczniejsze fragmenty,
których atmosfera wzbudza skojarzenia z twórczością związanego z filmem
Guillermo del Toro. „Niezwykła podróż” bynajmniej nie wstydzi się również
pokrewieństwa z „Władcą pierścieni”. W nowym filmie Jacksona ledwo zauważalne mrugnięcia
okiem sąsiadują z wyrazistymi nawiązaniami, które pomagają zbudować pomosty
między oboma projektami. Ukryte w fabule żartobliwe aluzje służą twórcom „Niezwykłej
podróży” także do odparcia ataków armii malkontentów.
Wszystkim, którzy narzekają, że z niegrubej książki Tolkiena wykrojono materiał
na kolejną trylogię można by przecież powtórzyć za Gandalfem, że każda dobra opowieść wymaga podkoloryzowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz