Tim Burton wyciągnął wnioski z
dotychczasowych porażek. Po bezpłciowej „Alicji w Krainie Czarów”
i wymuszonych „Mrocznych cieniach” nareszcie zrealizował film
głęboko osobisty. „Frankenweenie” przypomina jeden wielki dom
strachów, w którym reżyser umieścił eksponaty z ulubionych
horrorów swojego dzieciństwa. Seans „Frankenweenie” z powodzeniem można by wykorzystać w odszyfrowywanie metafilmowych aluzji. Na tym jednak nie kończą się źródła czerpanej z filmu Burtona przyjemności. W gęstwinie cytatów i nawiązań reżyserowi udaje się nie stracić z oczu intrygującego głównego bohatera. Młody Viktor to typowy
burtonowski dziwak- obdarzony ekscentryczną wyobraźnią outsider,
który z pewnością zakumplowałby się z Edwardem Nożycorękim.
Wyraźna sympatia do bohatera pozwala wytworzyć na ekranie
charakterystyczną dla najlepszych filmów Burtona mieszankę makabry
i czułości. Wskrzeszające pomysł reżysera z początku lat 80.
„Frankenweenie” nie straciło nic z dawnego czaru. Eksperyment doktora Burtona powiódł się w całej okazałości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz