sobota, 15 grudnia 2012

"It's alive"- recenzja "Frankenweenie" Tima Burtona





Tim Burton wyciągnął wnioski z dotychczasowych porażek. Po bezpłciowej „Alicji w Krainie Czarów” i wymuszonych „Mrocznych cieniach” nareszcie zrealizował film głęboko osobisty. „Frankenweenie” przypomina jeden wielki dom strachów, w którym reżyser umieścił eksponaty z ulubionych horrorów swojego dzieciństwa. Seans „Frankenweenie” z powodzeniem można by wykorzystać w odszyfrowywanie metafilmowych aluzji. Na tym jednak nie kończą się źródła czerpanej z filmu Burtona przyjemności. W gęstwinie cytatów i nawiązań reżyserowi udaje się nie stracić z oczu intrygującego głównego bohatera. Młody Viktor to typowy burtonowski dziwak- obdarzony ekscentryczną wyobraźnią outsider, który z pewnością zakumplowałby się z Edwardem Nożycorękim. Wyraźna sympatia do bohatera pozwala wytworzyć na ekranie charakterystyczną dla najlepszych filmów Burtona mieszankę makabry i czułości. Wskrzeszające pomysł reżysera z początku lat 80. „Frankenweenie” nie straciło nic z dawnego czaru. Eksperyment doktora Burtona powiódł się w całej okazałości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz