sobota, 1 grudnia 2012

W królestwie Andersona - recenzja "Moonrise Kingdom"



"Moonrise Kingdom. Kochankowie z Księżyca" to najlepszy z dotychczasowych filmów Wesa Andersona.Amerykański reżyser z wdziękiem potrafi połączyć w nim ekscentryczną komedię, inicjacyjną baśń i ujmującą opowieść o sile pierwszej miłości. Anderson uchyla przed nami drzwi do dziecięcej rupieciarni, oszałamiającej intensywną kolorystyką i bogactwem gadżetów. Jednocześnie jednak "Moonrise Kingdom" zdecydowanie wznosi się ponad pusty, stylistyczny popis. Film Andersona stanowi raczej ćwiczenie wykonane przez diablo zdolnego prymusa, który oprócz umiejętności włożył w nie mnóstwo serca.

Fabularny punkt wyjścia przypomina sytuację z jaką mieliśmy do czynienia w "Rushmore". Oba filmy przybliżają nam postać genialnego outsidera występującego przeciw ograniczającej go zbiorowości. W "Moonrise Kingdom" obserwujemy wysiłki Sama, który postanawia zdezerterować z letniego obozu dla skautów. Tak jak w "Rushmore", główną siłę napędową jego buntu stanowi gorące, młodzieńcze uczucie. W nowym filmie Andersona wybranką bohatera pozostaje zjawiskowa Suzy Bishop. Dziewczynę łączy z Samem jednakowe rozczarowanie rzeczywistością, które w jej przypadku objawia się w pogardzie dla pełnej fałszu atmosfery rodzinnego domu.

Mimo ironicznego tonu dominującego w całym filmie rodzącą się miłość reżyser umie potraktować z należną jej powagą. Wizja Andersona pozostaje pozbawiona zarówno perwersyjnej kokieterii, jak i pruderyjnego zawstydzenia.

(...) Więcej w Dzienniku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz