„Siedmiu psychopatów” jest jak
Allenowska „Melinda i Melinda” po trzech szklankach whisky.
Opowieść o rozterkach wziętego scenarzysty stanowi
zaproszenie do zwiedzania zakamarków umysłu twórcy filmu.
Imponująca wyobraźnia Martina McDonagha kreuje świat, w którym
blondwłosa dziwka okazuje się znawczynią Noama Chomsky'ego, Tom
Waits wciela się w melancholijnego mordercę a Christopher Walken
nosi znajome nazwisko Kieślowski. Twórca „Siedmiu psychopatów”
prowadzi wyrafinowaną grę z przyzwyczajeniami widza. Tam gdzie
spodziewamy się erupcji przemocy film zaskakuje nas ekscentrycznym
żartem a pozornie monotonną scenę potrafi ubarwić absurdalną
puentą. Niespodzianki objawiają się również w psychologicznym
rysunku postaci. Niczym dawniej Truffaut w „Strzelajcie do
pianisty”, McDonagh potrafi przedstawić nam postać groźnego
gangstera, którego wyposaża jednak w iście dziecięcą słabość.
Podobne gesty ostentacyjnie podkreślają umowność przedstawionego
świata. Największe zwycięstwo reżysera polega na tym, że jego
film przekracza tę zamierzoną sztuczność i prowokuje jak
najbardziej autentyczne emocje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz