niedziela, 6 lipca 2014

Kino rodzi sie z chaosu - wywiad z Agnieszka Wosinska






Piotr Czerkawski: Rozmawiamy w kontekście festiwalu „Młodzi i Film”, więc cofnijmy się do początków twojej kariery. Zaciekawiło mnie, że zagrałaś małą rolę w „Dwóch księżycach” Andrzeja Barańskiego. W jaki sposób wpłynęło na młodą aktorkę zetknięcie z tak uznanym twórcą?

To był naprawdę niewielki epizod. Zjawiłam się wtedy na planie filmowym drugi raz w życiu, więc dopiero poznawałam swój zawód. Miałam szczęście, że robiłam to akurat u Andrzeja Barańskiego, który umiał wykreować przyjemną i twórczą atmosferę, a przy okazji był bardzo przyjazny dla debiutantów. Poza tym właśnie na planie „Dwóch księżyców” spotkałam wspaniałą Annę Polony. A wszystko to działo się na dodatek w cudownej scenerii Kazimierza Dolnego.

Co najbardziej zaintrygowało cię wtedy w samym procesie tworzenia filmu?

Wciąż jeszcze potrafi zdziwić mnie to, że z pozornego chaosu wynika w efekcie coś konstruktywnego. Gdy patrzysz na plan filmowy z boku, masz wrażenie nieskładności i absolutnego zamieszania. Trudno wtedy utrzymać skupienie, ale przecież w końcu pada ta magiczna komenda „Cisza na planie!” i na twoich oczach zaczyna tworzyć się kino.

Kilka lat po „Dwóch księżycach” otrzymałaś wyróżnienie na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej za „Balladę z makaty” Mirona Białoszewskiego. Czy usłyszmy jeszcze kiedyś jak śpiewasz?

Nie sądzę. Piosenka aktorska to dla mnie rozdział ciekawy, ale zamknięty.  Pamiętam, że zależało mi na wyborze wyrazistego tekstu, a wówczas chętnie czytałam Białoszewskiego.  Tak samo zresztą jak Paweł Mykietyn, który napisał dla mnie muzykę. Postawienie na „Balladę z makaty” opłaciło się, bo nie tylko dostałam wyróżnienie, ale otrzymaliśmy też wspólną nagrodę za premierową piosenkę.

Na kilkanaście lat ugrzęzłaś w telenoweli. Powtarzasz, że rola zakonnicy w „Klanie” nie przyniosła ci rozwoju zawodowego. Nie sądzisz jednak, że granie cnotki stanowi ciekawe aktorskie wyzwanie?

Nie w takim kontekście. Habit jest na tyle mocnym znakiem, że w tak nieskomplikowanej formie jak telenowela załatwia całą charakterystykę postaci i nie pozostawia zbyt wiele miejsca na kreatywność.

W „Hardkor disko” zrzuciłaś jednak  ten habit z impetem.

I całe szczęście. Inaczej chyba po prostu się nie da.

Grana przez ciebie Matka ostentacyjnie akcentuje swoje wyzwolenie. Jak myślisz, dlaczego to robi?

Moja bohaterka na pewno nie próbuje udawać dwudziestolatki. Przyznaje na przykład otwarcie, że nie zna już 90% knajp w mieście. Jednocześnie jednak - jako osoba, która zawsze sięga po to czego chce – kreuje swój wizerunek osoby otwartej i bezpruderyjnej. Ona i jej mąż to taka „starzejąca się młodzież”, która akceptuje upływ czasu, ale wciąż broni się przed wypełnianiem narzucanych z góry ról społecznych. Bohaterowie nie chcą na przykład wziąć odpowiedzialności za córkę, wolą puścić ją wolno. Tłumaczą sobie, że robią tak, bo są nowocześni, ale w rzeczywistości po prostu nie sprawdzają się jako rodzice.
(...)

Wiecej na lamach Dziennika


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz