wtorek, 29 lipca 2014

Tylko nie Tarkowski! - wywiad z Andriejem Zwiagincewem





Piotr Czerkawski: Nagrodzony w Cannes i prezentowany na festiwalu Nowe Horyzonty „Lewiatan” bywa określany jako połączenie biblijnej przypowieści, obyczajowej satyry i współczesnego czarnego kryminału. Co zainspirowało cię do opowiedzenia tak złożonej historii?


Andriej Zwiagincew: Najważniejszy impuls o stworzenia filmu dały mi autentyczne wydarzenia, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych. Chodzi o  tragiczną historię Marvina Johna Heemeyera, drobnego przedsiębiorcy z Kolorado, który – w proteście przeciw nieprzychylnej mu postawie lokalnych polityków – wsiadł za stery buldożera i zrównał z ziemią sporą część swojego miasteczka. Próbujący bezskutecznie zwrócić na siebie uwagę otoczenia mężczyzna w końcu osiągnął swój cel. Aby do tego doszło, musiał zniszczyć jedenaście albo dwanaście budynków należących do władz. Policjanci posłali w stronę Heemeyera jakieś dwieście naboi, ale nie byli w stanie zrobić mu żadnej krzywdy. Ostatecznie mężczyzna popełnił samobójstwo…

Brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. Jesteś pewien, że ta historia rzeczywiście się zdarzyła?

Zaręczam, że możesz sprawdzić to wszystko w Google. Rozumiem jednak twoje wątpliwości, bo gdy po raz pierwszy usłyszałem o sprawie Heemeyera, zareagowałem zupełnie tak samo. Szybko uznałem jednak, że mam gotowy materiał na scenariusz. Musiałem zmienić tylko kilka szczegółów, dzięki którym historia mogła zostać przeniesiona w rosyjskie realia.
  
(...)


Wierzysz, że ten ogrom inspiracji oddali od ciebie powtarzane bez przerwy porównania do Andrieja Tarkowskiego?

Mój Boże,  tylko nie Tarkowski! Czy każdego polskiego reżysera również porównują do Andrzeja Wajdy? Uwielbiam Tarkowskiego, ale mam wrażenie, że zawisł nad moją twórczością jak fatum już od pierwszego filmu, który nakręciłem. Nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji „Powrót” opowiadał o dzieciach, a jeden z głównych bohaterów miał na imię Iwan. Traf chce, że ponad 40 lat wcześniej inny Andriej z Rosji otrzymał to samo wyróżnienie za film pod tytułem „Dzieciństwo Iwana” (W Polsce znany jako „Dziecko wojny”). To wystarczyło, by zaszczepić w krytykach poczucie de ja vu. Oczywiście, nie będę udawał, że nic mnie z kinem Tarkowskiego nie łączy. Obaj mamy przecież wspólnego mistrza -  Michelangelo Antonioniego.

Twoja fascynacja twórcą „Przygody” to rzecz powszechnie znana. Na czym jednak polegała ona w kontekście Tarkowskiego?

Opowiem ci historię, która powinna zainteresować polskich czytelników. Siostra Tarkowskiego, Marina, wspominała kiedyś, że w latach 50., studenci moskiewskiej filmówki znajdowali się pod wpływem polskiej szkoły filmowej. Tarkowski bynajmniej nie był wyjątkiem i w swoich krótkich metrażach wyraźnie nawiązywał do ówczesnych arcydzieł polskiego filmu. Potem jednak Tarkowski obejrzał trylogię „Przygoda – Noc – Zaćmienie” i zupełnie zmienił swój sposób myślenia o kinie. Tak jak dziś ja, stał się dłużnikiem Antonioniego.

(...)
Więcej na łamach Dziennika 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz