wtorek, 15 lipca 2014

"Piosenki dla siebie i swojego kota" - recenzja "Zacznijmy od nowa"



Reżyser John Carney przestał wreszcie udawać płaczliwego grajka z "Once" i z podniesioną głową zwrócił się w stronę masowej publiczności. W efekcie stworzył hit na miarę "Przebojów i podbojów" Frearsa bądź "Poradnika pozytywnego myślenia" Russella. Irlandzki twórca poddaje delikatnemu remiksowi najbardziej ożywcze standardy hollywoodzkiego kina. Od popadnięcia w rutynę ratuje "Zacznijmy od nowa" ironiczne poczucie humoru oraz manifestowana na każdym kroku miłość do muzyki. Kluczowa dla zrozumienia filmu Carneya wydaje się scena, w której pewien producent tłumaczy swej młodej gwieździe, że akompaniament dobrej piosenki potrafi nadać znaczenie nawet najbardziej banalnym obrazom codzienności. Na potwierdzenie tej tezy reżyser przywołuje pomysł inscenizacyjny wykorzystany ostatnio w "Heimie" i "Nowej Warszawie" Bartosza Konopki. Oto niezależna piosenkarka, wspomagana przez podnoszącego się z kolan producenta, nagrywa swoje utwory w klimatycznych zakamarkach wielkiej metropolii. Między kolejnymi piosenkami reżyser pozwala nam dobrze poznać bohaterów i nawiązać z nimi kumpelską więź. Nieśmiała artystka, która "pisze piosenki dla siebie i swojego kota" oraz zapijaczony impresario w stylu Charlesa Bukowskiego, to z pewnością jeden z najbarwniejszych duetów ostatnich miesięcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz