piątek, 26 października 2012

Haneke z uczuciami - rozmowa z Tomaszem Wasilewskim i Katarzyną Herman o filmie "W sypialni"





Już od dziś w kinach możemy oglądać bardzo przyzwoity polski debiut - "W sypialni" Tomasza Wasilewskiego. Z tej okazji wraz z reżyserem i aktorką Katarzyną Herman porozmawialiśmy między innymi o rzucaniu się na Agnieszkę Holland, uczuciach Michaela Haneke i tajemnicy bez której nie może obejść się dobre kino. Cały wywiad ukazał się w portalu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej


(...) 

Piotr Czerkawski: Na szczęście talent wciąż jeszcze nie jest zależny od budżetu. Twoje przygotowanie do zawodu potwierdza zresztą doświadczenie, które  nabyłeś jeszcze przed debiutem. Jak ważna była dla ciebie możliwość asystowania Małgorzacie Szumowskiej przy „33 scenach z życia”?

Tomasz Wasilewski: Trudno zachować mi obiektywizm, ale cieszę się, że zdarzyło mi się pracować akurat na planie tak znakomitego filmu. Zresztą bardzo polubiłem też samą Małgośkę.

Katarzyna Herman: To dlatego, że jesteście do siebie tak bardzo podobni!

TW: Fizycznie?

KH: No, bez przesady…

TW: Mówiąc już poważnie, spotkanie z Małgośką było bardzo ważnym wydarzeniem w moim życiu. Poznałem ją kilka lat temu w trakcie pewnych warsztatów z reżyserii filmowej, na których Małgośka opowiadała uczestnikom o pracy nad dokumentem „A czego tu się bać?”. Gdy tego posłuchałem, od razu zadeklarowałem, że chciałbym być jej asystentem przy następnym filmie. Realizacja „33 scen…” ciągle się opóźniała, ale przez cały czas wydzwaniałem do Małgośki i ponawiałem swoją prośbę. Już po fakcie Małgośka powiedziała mi, że ująłem ją właśnie swoją determinacją. Mnie natomiast podobało się, że na planie byłem traktowany jak partner, mogłem zadawać pytania i dzielić się spostrzeżeniami. Na pewno nie musiałem ograniczać się tylko do podawania kawy.

KH: Mam wrażenie, że Tomkowi bardzo dużo dała również współpraca przy projektach teatralnych Agnieszki Glińskiej. Glińska słynie z tego, że znakomicie potrafi rozbierać postacie na czynniki pierwsze. Jej spektakle działają precyzyjnie jak w zegarku.

TW: Rzeczywiście, to było dla mnie bardzo istotne. Zresztą zarówno Małgośka, jak i Agnieszka powiedziały mi, że byłem najlepszym asystentem, z którym pracowały. Dobrze było to usłyszeć, bo naprawdę miałem wrażenie, że w trakcie współpracy oddawałem im całego siebie.

KH: Teraz powinieneś rzucić się na Agnieszkę Holland!

Może jednak lepiej nie. Co bardzo istotne, w swojej twórczości potrafisz czerpać nie tylko z polskiego podwórka. W jednej z kluczowych scen „W sypialni” Edyta i Klaudia rozmawiają przecież o „Tramwaju zwanym pożądaniem” Tennessee Williamsa.

TW: Uwielbiam umieszczać w kinie tego typu smaczki i nawiązania do prywatnych fascynacji. Jednym z moich ulubionych filmów pozostaje „Wszystko o mojej matce” Almodovara, a – jak wiadomo – w fabule aż roi się tam od aluzji do sztuki Williamsa. Jakby tego było mało, w trakcie pisania scenariusza obejrzałem inscenizację „Tramwaju…” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego i byłem pod jej wielkim wrażeniem. To wszystko jednak moje bardzo prywatne emocje i nie jestem pewien, czy dla kogokolwiek okażą się interesujące.

Jako wielbiciel kina autorskiego nie mogę wymarzyć sobie lepszego tematu do rozmowy. Tym bardziej, że aluzje do „Tramwaju…” to w waszym filmie więcej niż efektowna dekoracja. Krótka rozmowa o sztuce bardzo pasuje do charakteru obu bohaterek.

KH: Często jest tak, że - aby łatwiej się porozumieć – używamy metafory, porównania albo właśnie cytatu z filmu. Dzieje się tak zwłaszcza, gdy mówimy o sprawach trudnych, osobistych. A właśnie o tym, w gruncie rzeczy, rozmawiają bohaterki filmu.

TW: Przewrotność tej sytuacji polega na tym, że Klaudia bardzo chciałaby być Blanche, ale wie, że nie ma z nią nic wspólnego. Natomiast Edyta pod wpływem życiowych doświadczeń stała się Blanche, ale widać, że znacznie lepiej czułaby się w skórze Stelli. Mam wrażenie, że ta krótka, pretekstowa wymiana zdań mówi o bohaterkach więcej niż można by się spodziewać.

Jednocześnie jednak pozostawiasz w swojej fabule kilka istotnych niedopowiedzeń. Nie dowiadujemy się na przykład dlaczego w ogóle Edyta porzuca dotychczasowe życie i udaje się do Warszawy.

TW: Bardzo zależało mi na tym, żeby nie poddawać tej kwestii jednoznacznemu rozstrzygnięciu. Może uciekła od męża a może zachorowała raka? Każda odpowiedź pozostaje tak samo prawdopodobna, a widz, który się nad nią zastanawia może bardziej emocjonalnie zaangażować się w opowiadaną historię.

Dobry film nie może obejść się bez tajemnicy?

KH: Właśnie do takiego wniosku doszliśmy już w trakcie kręcenia filmu. Wcześniej wszystko było dla nas jasne i mieliśmy w planie nawet realizację sceny, która w pełni uzasadniałaby motywacje Edyty. Ostatecznie odeszliśmy od tego pomysłu i myślę, że to była dobra decyzja.

„W sypialni” zaskakuje nie tylko rozwojem fabuły, ale także stylistyczną różnorodnością. Wśród towarzyszących temu filmowi patronów Tomasz wymienia zarówno wspomnianego Almodovara, jak i na przykład Ulricha Seidla. W jaki sposób udało wam się czerpać jednocześnie z tak odmiennych wrażliwości?

TW: Do moich ulubionych twórców należą jeszcze na przykład Ozon, Moodysson i Haneke. Jak sam widzisz, to zupełnie różne wizje kina. Jeśli chodzi o Seidla, chciałem, żeby „W sypialni” przypominało jego filmy pod względem formalnym. Uwielbiam u niego tę surowość, która prowadzi do porażającego autentyzmu.

KH: Nie chcę się wymądrzać, ale wydaje mi się, że siła Tomka polega właśnie na umiejętności połączenia tej precyzji Seidla czy Hanekego z empatią rodem z Almodovara.

Jednym słowem: gdyby Haneke miał uczucia, nakręciłby „W sypialni”?

TK: Tak jest! Możemy zrobić z tego slogan naszego filmu? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz