wtorek, 30 października 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: "Obława" Marcina Krzyształowicz





„Obława” wypowiada wojnę martyrologii charakterystycznej dla polskiego kina wojennego. Marcin Krzyształowicz bardziej niż z poglądami ipeenowskich historyków identyfikuje się z wizjami Wojciecha Smarzowskiego czy Władysława Pasikowskiego. W "Obławie" patriotyczne sztandary zostają przybrudzone krwią, błotem i spermą. Choć ukazanym przez reżysera bohaterom trudno odmówić ideowych racji, opowieść o ich losach nie mogłaby zmieścić się nawet na marginesach szkolnych czytanek. W filmie Krzyształowicza konfesjonał staje się przestrzenią zdrady, a miejsce przypisywanego partyzantom bohaterstwa zajmuje strzelanie w tył głowy bezbronnych jeńców. Zaproponowane w „Obławie” rewizjonistyczne spojrzenie na polską historię wzbudza szacunek, ale pozostawia również pewien niedosyt. Paradoksalnie, jakby przestraszonemu własną odwagą Krzyształowiczowi zdarza się czasem zawierzyć prymitywnym stereotypom. Dlaczego na przykład wzbudzający sympatię główny bohater okazuje się mężczyzną w pełni sił erotycznych, podczas gdy na skonfrontowanym z nim volksdeutchu ciąży piętno zniewieściałego impotenta? Zgodnie ze starym żołnierskim zwyczajem, twórcom filmu przydałaby się chyba odrobina bromu.

Obława
Reżyseria: Marcin Krzyształowicz
Ocena: 7/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz