niedziela, 28 października 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: "Skyfall" Sama Mendesa







Jeśli artystyczna klęska „Quantum of Solace” miała być gwoździem do trumny dla bondowskiej serii, „Skyfall” przynosi jej autentyczne zmartwychwstanie. Bodaj od czasu „Dziewczyny z tatuażem” Finchera nie mieliśmy na ekranie filmu, w którym radość ze snucia opowieści tak wyraźnie łączyłaby się z jej formalnym wysmakowaniem. Kunszt „Skyfall” przejawia się w detalach w rodzaju znakomicie wystylizowanej czołówki, czy umiejętnie ilustrującej niektóre sceny energetycznej muzyki. W pojedynczych momentach do "Skyfall" udało się przemycić również autorski styl Sama Mendesa. Dzięki temu równie ważną rolę co bijatyki i strzelaniny w życiu Bonda odgrywa szermierka słowna. Długich wymian zdań między agentem 007 a M czy Garethem Mallorym z pewnością nie powstydziliby się bohaterowie „American Beauty” czy „Drogi do szczęścia”. Niezależnie od tego, „Skyfall” bynajmniej nie zamierza jednak wyrzekać się bondowskiego rodowodu. Przeciwnie, pełen autotematycznych akcentów film Mendesa na każdym kroku próbuje przekonać widzów, że agent 007 nie zasłużył na to, by odsyłać go na emeryturę. Nie bez przyczyny w „Skyfall” rywalizujący z Bondem złoczyńcy uderzają w najbliższe agentowi osoby, a przy okazji przypuszczają atak na jego wspomnienia i tożsamość. Główny bohater po raz kolejny góruje jednak nad wrogami za sprawą swego sprytu, szorstkiego wdzięku i poczucia humoru. W ten sposób udowadnia, że wciąż jeszcze pozostaje nam potrzebny.

Skyfall
Reżyseria: Sam Mendes
Ocena: 8/10 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz