Jeśli artystyczna klęska „Quantum
of Solace” miała być gwoździem do trumny dla bondowskiej serii,
„Skyfall” przynosi jej autentyczne zmartwychwstanie. Bodaj od
czasu „Dziewczyny z tatuażem” Finchera nie mieliśmy na ekranie
filmu, w którym radość ze snucia opowieści tak wyraźnie
łączyłaby się z jej formalnym wysmakowaniem. Kunszt „Skyfall”
przejawia się w detalach w rodzaju znakomicie wystylizowanej
czołówki, czy umiejętnie ilustrującej niektóre sceny energetycznej muzyki. W
pojedynczych momentach do "Skyfall" udało się przemycić również autorski styl
Sama Mendesa. Dzięki temu równie ważną rolę co bijatyki
i strzelaniny w życiu Bonda odgrywa szermierka słowna. Długich
wymian zdań między agentem 007 a M czy Garethem Mallorym z
pewnością nie powstydziliby się bohaterowie „American Beauty”
czy „Drogi do szczęścia”. Niezależnie od tego, „Skyfall”
bynajmniej nie zamierza jednak wyrzekać się bondowskiego rodowodu.
Przeciwnie, pełen autotematycznych akcentów film Mendesa na każdym
kroku próbuje przekonać widzów, że agent 007 nie
zasłużył na to, by odsyłać go na emeryturę. Nie bez przyczyny
w „Skyfall” rywalizujący z Bondem złoczyńcy uderzają w
najbliższe agentowi osoby, a przy okazji przypuszczają atak na jego
wspomnienia i tożsamość. Główny bohater po raz kolejny góruje
jednak nad wrogami za sprawą swego sprytu, szorstkiego wdzięku i poczucia
humoru. W ten sposób udowadnia, że wciąż jeszcze pozostaje nam
potrzebny.
Skyfall
Reżyseria: Sam Mendes
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz